Listopadowy weekend na Majorce


Majorka – wyspa, która nigdy nie była na liście moich podróżniczych celów. Jest to największa wyspa archipelagu Balearów, położona w basenie Morza Śródziemnego, słynąca z hucznych imprez i oblegana głównie przez Brytyjczyków, Niemców oraz Hiszpanów. Zaskoczyła mnie, zauroczyła i na pewno jeszcze tu wrócę, ponieważ 3 dni to zdecydowanie zbyt krótko, aby zwiedzić wyspę.

Jednak zaczynając od początku wyjaśnię kim są damy, które pozują ze mną na pierwszym zdjęciu i jak tu się znalazłyśmy. Od lewej strony: siostrzenica, siostra, mama i siostra. Moja najstarsza siostra ostatnio obchodziła swoje okrągłe urodziny i w ramach prezentu postanowiłyśmy zabrać ją na weekendowy wypad na Majorkę. Tanie bilety lotnicze upolowałam na stronie internetowej Flipo (tutaj tylko wyszukujemy promocji, a bilety kupujemy bezpośrednio u przewoźnika) i za 5 biletów lotniczych na Majorkę w obie strony zapłaciłam 100 euro 🙂 Tak, czułam się jak królowa życia 😀

Apartament zarezerwowałam standardowo na portalu Booking.com w miejscowości Magaluf, niedaleko stolicy wyspy – Palmy. Lot był o godzinie  6.00 rano w sobotę z lotniska Tegel w Berlinie, a powrót o godzinie 19.30 w poniedziałek, zatem miałyśmy całe trzy dni na zwiedzenie tej pięknej wyspy. W takiej sytuacji wiedziałam, że musimy wynająć samochód na cały pobyt i to najlepiej na lotnisku. Poza tym, podróżowanie po wyspie w 5 osób autobusem byłoby nieopłacalne. Samochód wynajęłam za pośrednictwem portalu Rentalcars.com w wypożyczalni Golden Car – ta wypożyczalnia ma zarówno dużo dobrych, jak i złych opinii. W umowie jest zapisane, że wynajmując samochód, na karcie kredytowej na czas wypożyczenia auta, zrobiona zostaje blokada w wysokości aż 1400 euro, co może być dużym zaskoczeniem, ponieważ podczas dokonywania rezerwacji nie jest to nigdzie ujęte i dopiero w momencie otrzymania dokumentów rezerwacyjnych znajdują się szczegółowe informacje. Do tej pory najczęściej wypożyczałam samochody na greckich wyspach i tam żadnych kaucji się nie pobiera, tym bardziej w tak wysokich kwotach. Przyznam, że była to dla mnie dość stresująca sytuacja. Jednak przeczytałam na forach internetowych, że to normalne na Majorce i zapewne jest to związane ze standardem samochodu, ponieważ w Grecji przeważnie są to małe auta, „nie pierwszej świeżości” 😉 Tutaj dostałyśmy nowego Citroena C4 Cactus, chociaż zamawiałam Opla Mokkę. Na stronie jednak firma zastrzega, że można dostać inny samochód niż wybrany, ale tej samej klasy. Koszt wynajmu samochodu na 3 pełne dni to 270 zł plus paliwo.
Ostatecznie z mojej karty wypożyczalnia pobrała 180 euro, a nie jak było zapisane w umowie, 1400. Nie mam pojęcia od czego to zależy. Zwrot kaucji, jak się okazało, był niepełny, ponieważ wróciło do mnie tylko 139 euro. Poprosiłam portal Rentalcars.com o wyjaśnienie sytuacji i na pewno dam znać w komentarzu pod tym postem jak sprawa się zakończyła.

Na lotnisko ze Szczecina do Berlina oraz w drogę powrotną zabrał nas Flixbus. Polecam podróżowanie z tym przewoźnikiem. Sympatyczni kierowcy, czyste autobusy, punktualność i w bardzo przystępne ceny to ich niewątpliwe atuty.

To tyle z kwestii organizacyjnych. Teraz czas na zwiedzanie 🙂


Po przylocie odebrałyśmy auto i ruszyłyśmy prosto na północ wyspy do miasteczka Valldemossa, które położone jest najwyżej na Majorce (437 m n.p.m.). Jadąc samochodem po wąskiej górskiej przełęczy w pewnym momencie dostrzega się pokrytą płytkami ceramicznymi dzwonnicę klasztoru La Cartoix oraz domy w barwie palonej gliny z zielonymi okiennicami. Miejscowość zawdzięcza swą wielką popularność XIX-wiecznym, sławnym „turystom” – Fryderykowi Chopinowi i George Sand. Do dzisiaj można obejrzeć w klasztorze fortepian Chopina. To miejsce zdecydowanie mnie zauroczyło cudownymi uliczkami, domami jak z pocztówki i zapierającymi dech widokami. To obowiązkowy punkt zwiedzania podczas podróży na Majorkę.


Jadąc dalej na północ dotarłyśmy do miasteczka Deia, które uważa się za najpiękniejsze na Majorce, a nawet w całej Hiszpanii. Rozsławione zostało przez Michaela Douglasa, który upodobał sobie to miejsce i nawet ma tu swoją posiadłość. To piękne miasteczko z domami z kamienia w miodowym kolorze jednak nie zachwyciło mnie aż tak jak Valldemossa czy Port de Soller, który był ostatnim punktem naszego programu podczas pierwszego dnia pobytu.


Port de Soller to osada rybacka, baza marynarki wojennej i kurort. Można tu również dotrzeć zabytkowym tramwajem, prosto ze stolicy wyspy. Podobno w sezonie jest tu bardzo tłoczno i gwarno. Nas przywitała sielankowa atmosfera – w tle zachodzącego słońca mogłyśmy zajadać się pysznymi owocami morza, delektując się  nieziemskimi widokami.


Kolejnego dnia przywitała nas piękna i słoneczna, choć wietrzna pogoda. Temperatura sięgała około 20 stopni Celsjusza. Po porannych pielęgnacjach i pysznym śniadaniu miałyśmy napięty plan. Tego dnia ruszałyśmy na północny wschód wyspy.


Pierwszym naszym przystankiem była miejscowość Pollenca, w której na głównym placu, w niedzielę odbywa się targ. Jej główną atrakcją jest długi ciąg szerokich, kamiennych schodów (Via Crucis, czyli Droga Krzyżowa), wysadzany okazałymi cyprysami, który wiedzie od centrum na Kalwarię, gdzie wznosi się kaplica. Ze szczytu roztacza się wspaniały widok na miasteczko, pobliskie doliny, góry oraz morze.


Jadąc dalej na północny wschód dotarłyśmy do bardzo przyjemnego miejsca Port de Pollenca. Warto zwrócić uwagę, że to jeden z tych kurortów, których rozbudowa jest pod ścisłą kontrolą, więc nie ma tu wieżowców i brzydkich bloków, a tylko przyjemna architektura śródziemnomorska. Jednak wiatr tego dnia nie odpuszczał 😉


Punktem docelowym tego dnia był Cap de Formentor. Przylądek jest najdalej wysuniętym na wschód punktem Majorki, a droga wiodąca w głąb górzystego półwyspu należy do najbardziej malowniczych na wyspie. Widok opadających do morza pionowo klifów oraz kryjących się u ich stóp zatoczek na długo pozostanie w pamięci. Osoby z chorobą lokomocyjną powinny przed jazdą zaopatrzyć się w odpowiednie leki, ponieważ nie jest to lekka trasa, jednak zdecydowanie warta zobaczenia.

Ten dzień zakończyłyśmy podziwiając barwny zachód słońca w port d’Alcudia. Jeszcze niedawno była to mała osada rybacka, teraz to jeden z największych kurortów na wyspie. Podobno w sezonie nie ma tu jak się ruszyć. My miałyśmy to szczęście, że mogłyśmy się cieszyć tym urokliwym miejscem z garstką innych turystów, jedząc tapas i popijając hiszpańskie wino.

Jeśli przegapiliście ostatni post to zajrzyjcie tutaj. Zdjęcia z tego wpisu powstały właśnie w porcie d’Alcudia.

Ostatniego dnia pobytu postanowiłyśmy zwiedzić stolicę wyspy – Palmę. Niestety, pogoda tego dnia nam nie sprzyjała. Okropnie padało i temperatura spadła do około 15 stopni Celsjusza. O wietrze nawet nie wspomnę.

Obowiązkowym punktem w Palmie jest oczywiście La Seu (katedra) – symbol miasta i najbardziej charakterystyczna budowla Majorki. Udało nam się również dotrzeć do Placa Major, który powstał na początku XIX wieku. Plac otaczają czterokondygnacyjne budynki, których ozdobą są wysokie okna z zielonymi okiennicami i biegnąca dołem arkadowa galeria z licznymi sklepieniami. Pomimo niesprzyjającej pogody udało nam się choć trochę zobaczyć Palmę. Czuję jednak niedosyt i na pewno jeszcze wrócę na Majorkę.

Czy nabraliście już ochoty na wypad na Majorkę? Ja gorąco polecam, a jeśli macie jakiekolwiek pytania odnośnie zorganizowania tego typu wyjazdu, dajcie znać w komentarzach. Chętnie odpowiem na wszystkie pytania 🙂

Udostępnij: